Długo bałem się i ufałem,
strach i nadzieję z serca wygnałem;
teraz w nim pustka, szczęścia brak,
znów chciałbym ufać i się bać.
PAMIĘCI ANDRZEJA SMOLE
Czarne nad tobą ziemi przykrycie
w grobie cichym, braciszku, Andrzeju!
Winko do nas mruga z kielichów,
za twoją pamięć dzisiaj pijemy.
Zebrani koledzy toasty wznosimy
i wspominamy wszystkie twe dni;
i tak przy sobie po cichu myślimy,
że nie jest nieszczęściem w grobie być.
Piękna postura była ci dana,
bystry umysł razem z bogactwem;
lepszego serca nie miała Lublana,
jak szczęściu ludzkości byłeś oddany!
Krótko sny miłe cię kołysały,
krótko świeciły gwiazdy życzliwe;
losu wrogiego gniewu doznałeś,
wcześnie poczułeś życia trucizny.
Twoje nad wszystko kochane dziewczę
innemu oddało się mężczyźnie;
piorun nieszczęścia w bogactwo strzelił,
z rozpaczą w sercu dom opuściłeś.
Widziałeś Niemcy, Francję, Brytanię,
widziałeś Italii kwietne kobierce,
widziałeś wysokie góry Szwajcarii;
nie znalazło szczęścia zranione serce.
Wszędzie widziałeś mamony szukanie,
bicie cielcowi złotemu pokłonów;
gdzie braterstwa ołtarze widziałeś?
Z rozpaczą w sercu wróciłeś do domu.
Prastara Sybilla umrzeć nie mogła,
aż jej ziemi ojczystej przywieźli; -
jedno życzenie tobie spełniono:
we własnym kraju pochowan leżysz.
W kraju własnym, naszym, słoweńskim,
który zawsze serdecznie kochałeś;
w którym nasi ojcowie słynęli,
który teraz ma grób ledwie dla nas.
Nie jest ciężkie ziemi przykrycie,
jej moce biorą człowieka do siebie;
jeszcze nam winko mruga z kielichów,
żyj w naszych sercach długo, Andrzeju!
GLOSSA
»Ślepcem ten, kto wiersze smaży,
Kranjec wie, że jest to wariat;
los poecie zawsze kłamie,
całe życie w biedzie marzy.«
Więc zacznijmy wyliczankę:
był żebrakiem stary Homer,
a Owidiusz w Poncie kona;
czytaj dalej o pisarzach:
Alighieri jest nam świadkiem,
jak poety marna dola,
również smutne były losy
słynnych w świecie dwóch autorów
Luzyjady, Don Kichota –
ślepcem ten, kto wiersze smaży.
Po co nam Petrarca, Tasso,
po co w ogóle poezja –
w czasach dawnych i obecnych
słyszę głupich to pytanie.
Gdyby chciał się ktoś zajmować
księgą naszych podań starych,
które mądrych władców sławią,
albo lubiłby Vodnika
lub roczniki »Pszczółki« czytał –
Kranjec wie, że jest to wariat.
Swych klientów oszukiwał
jeszcze w zeszłym roku kupiec,
mierzył płótno, nosił pudła –
zamek sobie kupił dzisiaj.
Gdyby był poeta w Chinach,
dalszą drogę w oczach miałby,
atramentem brudząc palce
może o miłości marzyć,
którą wzbudzi w pięknej pani –
los poecie zawsze kłamie.
Jednak nie przestaje pisać;
grabcie sobie srebro, złoto
i kupujcie zamki, dwory,
żyjcie sobie w nich szczęśliwie!
Tam, gdzie niebo się rozpina,
tam jest dla poety zamek,
srebro w nim to rosa trawy,
złotem czysta ranna zorza,
z tą własnością bez kłopotu
całe życie w biedzie marzy.
DO POETY
Kto potrafi
noc ciemną, miażdżącą ducha, rozjaśnić!
Kto wie,
jak sępa przepędzić dzikiego
szarpiącego serce przez noc i dzień!
Kto nauczy,
jak przeszłe dni z pamięci wyrzucić,
jak rozpacz przyszłych zebrać sprzed oczu,
jak uciec przed pustką gnębiącą je dziś!
O,
jak chcesz być poetą i jest ci zbyt ciężko
nosić w swych piersiach niebo lub piekło!
O długu
swoim pamiętaj, w cierpieniu znoś swój ból!
MECENAS
»Mecenasie, mecenasie!
Po co ciągle łazisz za mną?
Ja nie jestem z nikim w sporze,
byś mi w sądzie spór prowadził,
ani ciotka mi nie zmarła,
byś mi, panie mecenasie!
dziedziczenie wnet załatwiał;
znów za młoda jeszcze jestem,
byś akt ślubny mi zatwierdzał.
Mecenasie, mecenasie!
Po co ciągle łazisz za mną?«
»Nie miej za złe, nie miej za złe,
kwiat piękności, dziewczę drogie!
Niech spokojnie dni ci biegną,
Bóg pobłogosławi ciotkę.
Jest w szesnastym twoim roku
jeszcze nie czas zamążpójścia;
jednak, że już czas cię kochać,
twoje mi spojrzenia mówią.
Moje pióro nie chce służyć
w aktach prawnych ci, lecz serce
chce ci służyć, zakochane;
bez spokoju to za tobą
wodzi moje myśli, oczy,
nogi siłą wprzód nieznaną
wszędzie, gdzie się tylko zjawiasz,
piękna różo, dziewczę drogie!«
ŻYDOWSKA DZIEWCZYNA
Miasteczko leży na Morawach,
niejedna tam dziewczyna kwitnie,
wśród nich żydowskie dziewczę jest.
Chrześcijanki chodzą do kościoła
i, wokół rynku spacerując,
szukają wzrokiem chłopców swych.
Zaś córa rodu Abrahama
dzień w dzień zostaje w domu sama,
do ludzi rzadko ciągnie ją.
Lecz nadszedł znowu dzień sobotni,
którego nie czci już katolik,
dla Żydów jednak świętym jest.
Ale daleko ich świątynia,
rano znów w domu jest dziewczyna,
a po południu mówi tak:
»Chciałabym przejść się do ogrodu,
z tego siedzenia, ojcze drogi,
coraz bardziej jest mi źle!
A w ogrodzie słychać ptaszki,
nawet sarenki w nim się pasą,
no i kwiatuszków jest tam moc.«
Gdy w ogrodach się znalazła,
chrześcijanina tam spotkała,
przejęte dziewczę bardzo jest.
Młodzieniec wziął jej ręce białe,
do serca uniósł i z zapałem
rzekł: »Słuchaj, co ci wyznać chcę:
Wiara ma tak mi nakazuje,
że mam pokochać wszystkich ludzi,
czy ty mnie kochasz, dziewczę, też?«
Powoli ręce odciągnęła
i z łzami w oczach tak ujęła,
to co poczuło serce jej:
»Choć, luby, możesz kochać mnie,
ja dobrze wiem, ty dobrze wiesz –
nie wolno ci poślubić mnie.«
I poszła smutna znów do domu,
żaląc się swojemu Bogu,
że innej wiary luby jest.
Lecz jeszcze nieraz tam wróciła:
jej wiara silną tamą była,
jednak nie powstrzymała jej.
WODNIK
Od dawna urodą Lublanki słynęły,
lecz żadna od Urški nie była piękniejsza,
bardziej urocza i powabniejsza,
gdy była w rozkwicie i oczy płonęły.
Jak świeci najjaśniej nam gwiazda poranna,
tak Urška jaśniała wśród dziewcząt Lublany.
Niejedna dziewica, niejedna mężatka
w skrytości z rozpaczy łzy wylewała,
że Urška lubego jej serce zabrała,
lecz lubych jej było ciągle za mało.
Każdego, ktoś z jakichś zalet był znany,
zaraz w jej sieci miał być złapany.
Umiała obiecać, umiała się droczyć,
być bardzo uległa lub wzniosła nad wyraz,
rozniecać młodzieńców, dla starszych przymilna,
obszerna jej sztuczek przeróżnych to lista.
Mężczyznom długo wciąż grała na nosie,
aż znalazł się kamień twardszy od kosy.
Na starym rynku, pod lipą zieloną,
rozbrzmiewał dźwięk skrzypiec, trąbek, cymbałów,
tańczyły piękności z Lublany tam całej
popołudniem w niedziele z kawalerami;
A pośród nich Urška, w randze królowej,
długo tańczyć nie miała ochoty.
Niejeden ją prosi, każdemu odmawia,
że jeszcze nie, mówi; i mnie odmówiła,
ciągle wymówki nowe wymyśla;
już słońce zachodzi i już zmrok się zbliża,
gdy siódma wybiła na miejskim zegarze,
Urška wreszcie zatańczyć chciała.
A gdy się ogląda, tancerza wybiera,
ujrzała za stołem młodzieńca jednego;
pod słońcem nie znajdziesz mu chyba równego,
każda by chciała do tańca takiego –
Urška urocza omotać go chce,
już do podboju gotowi się.
Młodzieniec to widzi i wnet przystępuje:
»Czy chciałabyś ze mną zatańczyć?« powiada;
»gdzie Dunaj potężny zlewa się z Sawą,
o twojej urodzie słyszałem dziś rano,
i, Urško przepiękna, już jestem przed tobą,
już, Urško przepiękna, do tańca gotowy!«
To mówiąc młodzieniec kłania się nisko,
słodko się Urška doń uśmiechnęła:
»Dziś kroku jednego zatańczyć nie chciałam,
mówię poważnie, na ciebie czekałam;
więc szybko mi podaj rękę, kochanie,
patrz, słońce zachodzi, już kończą się tańce!”
I podał jej rękę młodzieniec przepiękny
i szybko przez podest pod lipą przemknęli
jak bezcieleśni, tak przelecieli,
tak się kręcili, tak uskrzydleni,
że nikt już nie widział nóg uderzenia,
tańczyli jakby wichrem niesieni.
Widząc to wszyscy stanęli jak wryci,
grajkom przez cud ten ręce zamarły;
ponieważ już trąbki głosu nie dały,
nogi młodzieńca w mig zatupały:
»Nie chcę,« krzyknął, »ni gęśli, ni basu,
innego, gdy tańczę, chcę tutaj hałasu!«
Natychmiast zwaliły się tam czarne chmury,
już straszne grzmoty słychać na niebie,
złowieszczych wiatrów zawodzenie,
szum wartkich potoków i strumieni,
wszystkim obecnym uniósł się włos –
och, biada ci, Urško, marny twój los!
»Nie bój się, Urško, kroku przyśpieszaj,
nie bój się,« mówi, „nie bój się grzmotów,
nie bój się szumu moich potoków,
nie bój się wichrów przyjaznych mi wokół;
szybko, szybko nogami przebieraj,
szybko, szybko, bo późno już teraz!«
»Ach, stańmy na chwilę, najdroższy tancerzu,
bym mogła odetchnąć, by nogi spoczęły.«
»Daleko, Urško, do Turcji daleko,
gdzie do Dunaju Sawa się wlewa;
fale szumiące pragną cie, Urško,
fale szumiące czekają, duszko!«
Rzekł i szybciej się zakręcili,
dalej i dalej się zapuścili,
przez brzeg Lublanicy po trzech piruetach
tańcząc do fal wprost się rzucili.
Dostrzegli ludzie, jak wir się potoczył,
lecz Urški nikt więcej nie widział na oczy.
WIERNOŚĆ KOBIECA
Muzykant był młody, piękny, wesoły,
słodko śpiewał, przepięknie grał.
Nie było imienin, ślubu, jarmarku,
żeby nie zapraszano go tam.
Wszyscy ludzie go chętnie słuchają,
dziewczyny czule patrzą nań;
szczególnie Minka zaś, wójtówna,
często jest zapatrzona weń.
Muzykant zapłonął ogniem czystym,
Mince oddaje serce swe.
Na próżno inni łażą za nią,
ona się śmieje tylko doń.
I to, co mówią te jej uśmiechy,
wnet potwierdza treść jej słów.
Jej ojciec wprawdzie jest temu przeciwny;
lecz wierzą, że pokonają los.
Minka obieca być muzykanta,
lub za nikogo nie wydać się.
Przyjechał na zamek młody urzędnik,
osiemset złotych na miesiąc ma.
Śmiało mógłby z tym, z dodatkami
żywić żonę i dzieci mieć.
Często do miasta chodzi z wizytą;
zaprasza go ojciec lub dziewcząt brat.
Matki ukłony lub panny spojrzenia
świadczą, że mógłby się przydać swat.
Ale wkrótce zdarza się tak,
że całe miesiące nie ma go w mieście.
Że do wójta często zagląda,
teraz wszędzie niesie się wieść.
Wójt jest wprawdzie starym baranem,
więc co młody miał robić by tam?
Chodzi o wójta piękną córkę,
która o słowie pamięta zaś.
Tak się zdarzyło, że znów imieniny
miała Minka, dziewcząt kwiat.
By pokazać swe przywiązanie
teraz był serenady czas.
I tak pod oknem wśród trzech muzykantów
najpiękniej właśnie nasz muzyk gra.
Grają i grają już trzy godziny,
lecz Minka wcale nie zechce wyjść.
Jej muzyk twardo naciska na struny,
z Minką teraz żegna się ktoś.
Na skrzypcach nagle pękła struna,
naprawdę niedobry znak był to.
Że nigdy struny tej znów nie napnie,
muzykant sobie słowo dał.
Niedługo zatem Minkę w kościele
już poprowadził do ślubu brat.
--------------------
»Och, muzykancie, jak długo jeszcze
będzie ci w żalu przed ludźmi wstyd?
Pomyśl, że każda wiejska dziewczyna
chciałaby w mieście panią być.
I do bogatej się zalecałeś -
taka ma przecież ofert w bród.«
Tak przyjaciele go pocieszają,
aż mu się znowu rozjaśnia twarz.
Żałuje tylko pękniętej struny,
że teraz nie może napięć jej już.
Kto zręczne ma ręce i olej w głowie,
z każdego nieszczęścia potrafi wyjść.
Znowu muzykant na swoich skrzypcach
na trzech tylko strunach zaczął grać
i jeszcze dwa lata nie minęły
gdy już potrafił na tych trzech
lepiej niż przed tym na wszystkich czterech
i więcej pieniędzy niż przed tym miał.
Nie było imienin, ślubu, jarmarku,
żeby go nie zapraszano tam.
Rankiem poniedziałkowym z głośnych imienin
muzykant wesoło do domu szedł.
Na progu piękna dziewczyna stoi,
a z oczu jej wylewają się łzy.
»Oj, dziewczę przepiękne, co cię tak boli,
dlaczego jesteś smutna tak?«
»Och, ojciec mój leży chory w domu
i nic, ja biedna, nie mogę mu dać.«
Muzyk nasz miał miękkie serce
i pełną sakiewkę od razu jej dał.
Za dar ten zaś niepokój otrzymał,
strasznie zakochał się muzyk nasz.
I wcale długo nie wzdychał tylko,
w objęciach ją całował wnet.
Wierność mu ona obiecała,
a on obiecał jej rychły ślub.
Wtenczas był pokój zakończył wojnę,
do domu żołnierz wrócić mógł.
Dwa lata temu go złapano,
zmuszono, by żołnierzem był.
Strasznie płakały oczy jej,
która muzyka teraz jest.
W niedzielę pod lipą taniec był znów.
»Co widzisz, muzyku, czy prawda to,
że miłość stara nie rdzewieje,
że się odnawia i razy pięć?
Co dziko tak patrzysz wokół siebie,
co mocno naciskasz na struny tak?«
I struna na skrzypcach nowa pękła,
gdy przed nim tańczyło tych dwoje tam.
Że nigdy struny tej znów nie napnie,
muzykant sobie słowo dał.
--------------------
»Dziewczyna ta wcale nie była dla ciebie,
głupota i bieda to siostry dwie.
Ciesz się, że w sidła małżeństwa nie wpadłeś
i znów na skrzypcach spróbuj grać.«
Tak przyjaciele go pocieszają,
aż mu się znowu rozjaśnia twarz.
Żałuje tylko pękniętej struny,
że teraz nie może napięć jej już.
Długo tak jednak zaś nie żałował,
wnet znów potrafił na strunach grać dwóch.
Nie było imienin, ślubu, jarmarku,
żeby go nie zapraszano tam.
I znowu pani na zamku ma święto,
muzyka słynnego słuchać tam chcą.
I w zamku tym również jest piękna służąca,
jeszcze młodziutka, lecz chytra jak lis.
Jeszcze dwudziestu lat nie liczyła,
już dobrze wiedząc, jaki jest świat.
No, bo z ust pięknych pannic słyszała,
jak chłopa na męża przerobić trza.
W oczach muzyka po dwóch nieudanych
miłościach widziała wierności głód.
I już usługuje mu, i już mu kadzi;
»Oj, strzeż się, muzyku, po tobie już!«
I nim ukazały na niebie się gwiazdy,
muzyk był stracił głowę znów.
Tylko za nią błądzą mu oczy,
tylko dla niej ma pieśni swe.
Ona tak samo mu obiecała
wierność, jak on jej w zapusty ślub.
Było znów w zamku wielkie święto,
bo młodszej córki był właśnie ślub.
Przyszło na zamek dużo ludzi,
z miasta przyjechał jej starszy brat.
Pili szampana, byli weseli,
słuchali, jak zegar północ bił.
Muzyk już poloneza zaczął,
wszyscy pytają, gdzie baron nasz?
Wszyscy pytają, dlaczego go nie ma,
wszyscy czekają, by zaczął tan.
I idzie go szukać młody służący,
i drugi za nim, ponaglać go.
I potem mówili sobie na ucho,
gdzie go znaleźli, jak było to.
A muzyk na twarzy zmienił kolory,
gdy tylko usłyszał plotek tych treść.
Po skrzypcach mu smyczek nagle tak pędził,
że struna trzecia urwała się.
Że nigdy struny tej znów nie napnie,
muzykant sobie słowo dał.
--------------------
Trzy lata minęły, czas jest lekarzem,
znów rozjaśniła muzyka się twarz,
jak Paganini się przyzwyczaił
i na jedynej strunie grał.
Na jednej strunie teraz grywał
i śpiewał o swoich kochankach wciąż,
śpiewał i uczył: »Ludzie, nie wierzcie im,
to dotyczy dziewcząt i żon.«
Już nigdy w żadnej się nie zakochał,
jedną dla kobiet pochwałę zaś miał:
»Że one nam ćwiczą ręce i głowy,
że przez nie rozjaśnia się umysł nasz.«
FINAŁ
POETA TWÓJ SŁOWEŃCOM WIENIEC WIJE -
RAN MOICH PAMIĘĆ, ROZGŁOS TWOJEJ CHWAŁY,
WYROSŁY Z SERCA, W NICH NATCHNIENIA MIAŁY
KWITNĄCE ŁZAMI KWIATKI – POEZYJE.
NIE SĄ Z SŁONECZNEJ, PEŁNEJ MUZ KRAINY,
IM WIOSNY TCHNIENIA CIĄGLE BRAKOWAŁO,
PIĘTRZYŁY WOKÓŁ NICH SIĘ OSTRE SKAŁY,
DOMOSTWA WICHRÓW ROZGNIEWANYCH ZIMNE.
PRZEZ ŁZY, WESTCHNIENIA WYKARMIONE BYŁY,
DO ŻYCIA DAJĄC IM CHOĆ TROCHĘ SIŁY
I BURZE GODZIN CIEMNYCH JE NISZCZYŁY.
WIĘC BLADO WIERSZE TE UBOGIE KWITNĄ,
TY PRZYŚLIJ Z OCZU IM PROMIENIE MIŁE
I NOWE KWIATY PIEŚNI BĘDĄ ŻYŁY.
* * *
Był pewien szlachcic, niezbyt rozgarnięty,
gdy modlił się, niczego nie pamiętał,
tylko początek pieśni o Maryji
i tylko jej oddawał cześć w modlitwie.
Gdy zmarło mu się, grób porosła trawa,
lecz, jak legenda głosi, poprzez ziemię
rozrosło z serca jego się nasienie
z napisem złotym tym: »Maryja Ave!«
Od świtu aż po wieczór wiersze moje
i jeszcze w nocy owa pieśń ognista
kobiecie żadnej innej poświęcona
nie jest niż tobie, a więc oczywisty
stał się ten wieniec i w nim imię twoje
w pełnej swej sławie złotej jest wplecione.
MACIEJOWI ČOPOWI
Wam wręczam, przyjaciela drogie many,
nad jego grobem, moją pieśń żałobną;
lekarstwem mi na smutną z nim rozłąkę,
ochłodą dla miłości starej rany.
Oznajmia krótkotrwałość słodkich związków,
niestałą radość, tak jak Bogumiły,
na świecie tym, że tylko ten szczęśliwy,
kto ma nadzieję w życiu poza grobem.
W przestworach szybujące pogrzebałem
marzenia niespełnione, jak Czartomir,
nadzieje szczęścia tu na ziemi całej;
dzień jasny, dzień pochmurny w nocy gaśnie,
serce wesołe lub cierpiące, chore,
spokoju zazna w czarnej grobu jamie.
Długo bałem się i ufałem,
strach i nadzieję z serca wygnałem;
teraz w nim pustka, szczęścia brak,
znów chciałbym ufać i się bać.
PAMIĘCI ANDRZEJA SMOLE
Czarne nad tobą ziemi przykrycie
w grobie cichym, braciszku, Andrzeju!
Winko do nas mruga z kielichów,
za twoją pamięć dzisiaj pijemy.
Zebrani koledzy toasty wznosimy
i wspominamy wszystkie twe dni;
i tak przy sobie po cichu myślimy,
że nie jest nieszczęściem w grobie być.
Piękna postura była ci dana,
bystry umysł razem z bogactwem;
lepszego serca nie miała Lublana,
jak szczęściu ludzkości byłeś oddany!
Krótko sny miłe cię kołysały,
krótko świeciły gwiazdy życzliwe;
losu wrogiego gniewu doznałeś,
wcześnie poczułeś życia trucizny.
Twoje nad wszystko kochane dziewczę
innemu oddało się mężczyźnie;
piorun nieszczęścia w bogactwo strzelił,
z rozpaczą w sercu dom opuściłeś.
Widziałeś Niemcy, Francję, Brytanię,
widziałeś Italii kwietne kobierce,
widziałeś wysokie góry Szwajcarii;
nie znalazło szczęścia zranione serce.
Wszędzie widziałeś mamony szukanie,
bicie cielcowi złotemu pokłonów;
gdzie braterstwa ołtarze widziałeś?
Z rozpaczą w sercu wróciłeś do domu.
Prastara Sybilla umrzeć nie mogła,
aż jej ziemi ojczystej przywieźli; -
jedno życzenie tobie spełniono:
we własnym kraju pochowan leżysz.
W kraju własnym, naszym, słoweńskim,
który zawsze serdecznie kochałeś;
w którym nasi ojcowie słynęli,
który teraz ma grób ledwie dla nas.
Nie jest ciężkie ziemi przykrycie,
jej moce biorą człowieka do siebie;
jeszcze nam winko mruga z kielichów,
żyj w naszych sercach długo, Andrzeju!
GLOSSA
»Ślepcem ten, kto wiersze smaży,
Kranjec wie, że jest to wariat;
los poecie zawsze kłamie,
całe życie w biedzie marzy.«
Więc zacznijmy wyliczankę:
był żebrakiem stary Homer,
a Owidiusz w Poncie kona;
czytaj dalej o pisarzach:
Alighieri jest nam świadkiem,
jak poety marna dola,
również smutne były losy
słynnych w świecie dwóch autorów
Luzyjady, Don Kichota –
ślepcem ten, kto wiersze smaży.
Po co nam Petrarca, Tasso,
po co w ogóle poezja –
w czasach dawnych i obecnych
słyszę głupich to pytanie.
Gdyby chciał się ktoś zajmować
księgą naszych podań starych,
które mądrych władców sławią,
albo lubiłby Vodnika
lub roczniki »Pszczółki« czytał –
Kranjec wie, że jest to wariat.
Swych klientów oszukiwał
jeszcze w zeszłym roku kupiec,
mierzył płótno, nosił pudła –
zamek sobie kupił dzisiaj.
Gdyby był poeta w Chinach,
dalszą drogę w oczach miałby,
atramentem brudząc palce
może o miłości marzyć,
którą wzbudzi w pięknej pani –
los poecie zawsze kłamie.
Jednak nie przestaje pisać;
grabcie sobie srebro, złoto
i kupujcie zamki, dwory,
żyjcie sobie w nich szczęśliwie!
Tam, gdzie niebo się rozpina,
tam jest dla poety zamek,
srebro w nim to rosa trawy,
złotem czysta ranna zorza,
z tą własnością bez kłopotu
całe życie w biedzie marzy.
DO POETY
Kto potrafi
noc ciemną, miażdżącą ducha, rozjaśnić!
Kto wie,
jak sępa przepędzić dzikiego
szarpiącego serce przez noc i dzień!
Kto nauczy,
jak przeszłe dni z pamięci wyrzucić,
jak rozpacz przyszłych zebrać sprzed oczu,
jak uciec przed pustką gnębiącą je dziś!
O,
jak chcesz być poetą i jest ci zbyt ciężko
nosić w swych piersiach niebo lub piekło!
O długu
swoim pamiętaj, w cierpieniu znoś swój ból!
MECENAS
»Mecenasie, mecenasie!
Po co ciągle łazisz za mną?
Ja nie jestem z nikim w sporze,
byś mi w sądzie spór prowadził,
ani ciotka mi nie zmarła,
byś mi, panie mecenasie!
dziedziczenie wnet załatwiał;
znów za młoda jeszcze jestem,
byś akt ślubny mi zatwierdzał.
Mecenasie, mecenasie!
Po co ciągle łazisz za mną?«
»Nie miej za złe, nie miej za złe,
kwiat piękności, dziewczę drogie!
Niech spokojnie dni ci biegną,
Bóg pobłogosławi ciotkę.
Jest w szesnastym twoim roku
jeszcze nie czas zamążpójścia;
jednak, że już czas cię kochać,
twoje mi spojrzenia mówią.
Moje pióro nie chce służyć
w aktach prawnych ci, lecz serce
chce ci służyć, zakochane;
bez spokoju to za tobą
wodzi moje myśli, oczy,
nogi siłą wprzód nieznaną
wszędzie, gdzie się tylko zjawiasz,
piękna różo, dziewczę drogie!«
ŻYDOWSKA DZIEWCZYNA
Miasteczko leży na Morawach,
niejedna tam dziewczyna kwitnie,
wśród nich żydowskie dziewczę jest.
Chrześcijanki chodzą do kościoła
i, wokół rynku spacerując,
szukają wzrokiem chłopców swych.
Zaś córa rodu Abrahama
dzień w dzień zostaje w domu sama,
do ludzi rzadko ciągnie ją.
Lecz nadszedł znowu dzień sobotni,
którego nie czci już katolik,
dla Żydów jednak świętym jest.
Ale daleko ich świątynia,
rano znów w domu jest dziewczyna,
a po południu mówi tak:
»Chciałabym przejść się do ogrodu,
z tego siedzenia, ojcze drogi,
coraz bardziej jest mi źle!
A w ogrodzie słychać ptaszki,
nawet sarenki w nim się pasą,
no i kwiatuszków jest tam moc.«
Gdy w ogrodach się znalazła,
chrześcijanina tam spotkała,
przejęte dziewczę bardzo jest.
Młodzieniec wziął jej ręce białe,
do serca uniósł i z zapałem
rzekł: »Słuchaj, co ci wyznać chcę:
Wiara ma tak mi nakazuje,
że mam pokochać wszystkich ludzi,
czy ty mnie kochasz, dziewczę, też?«
Powoli ręce odciągnęła
i z łzami w oczach tak ujęła,
to co poczuło serce jej:
»Choć, luby, możesz kochać mnie,
ja dobrze wiem, ty dobrze wiesz –
nie wolno ci poślubić mnie.«
I poszła smutna znów do domu,
żaląc się swojemu Bogu,
że innej wiary luby jest.
Lecz jeszcze nieraz tam wróciła:
jej wiara silną tamą była,
jednak nie powstrzymała jej.
WODNIK
Od dawna urodą Lublanki słynęły,
lecz żadna od Urški nie była piękniejsza,
bardziej urocza i powabniejsza,
gdy była w rozkwicie i oczy płonęły.
Jak świeci najjaśniej nam gwiazda poranna,
tak Urška jaśniała wśród dziewcząt Lublany.
Niejedna dziewica, niejedna mężatka
w skrytości z rozpaczy łzy wylewała,
że Urška lubego jej serce zabrała,
lecz lubych jej było ciągle za mało.
Każdego, ktoś z jakichś zalet był znany,
zaraz w jej sieci miał być złapany.
Umiała obiecać, umiała się droczyć,
być bardzo uległa lub wzniosła nad wyraz,
rozniecać młodzieńców, dla starszych przymilna,
obszerna jej sztuczek przeróżnych to lista.
Mężczyznom długo wciąż grała na nosie,
aż znalazł się kamień twardszy od kosy.
Na starym rynku, pod lipą zieloną,
rozbrzmiewał dźwięk skrzypiec, trąbek, cymbałów,
tańczyły piękności z Lublany tam całej
popołudniem w niedziele z kawalerami;
A pośród nich Urška, w randze królowej,
długo tańczyć nie miała ochoty.
Niejeden ją prosi, każdemu odmawia,
że jeszcze nie, mówi; i mnie odmówiła,
ciągle wymówki nowe wymyśla;
już słońce zachodzi i już zmrok się zbliża,
gdy siódma wybiła na miejskim zegarze,
Urška wreszcie zatańczyć chciała.
A gdy się ogląda, tancerza wybiera,
ujrzała za stołem młodzieńca jednego;
pod słońcem nie znajdziesz mu chyba równego,
każda by chciała do tańca takiego –
Urška urocza omotać go chce,
już do podboju gotowi się.
Młodzieniec to widzi i wnet przystępuje:
»Czy chciałabyś ze mną zatańczyć?« powiada;
»gdzie Dunaj potężny zlewa się z Sawą,
o twojej urodzie słyszałem dziś rano,
i, Urško przepiękna, już jestem przed tobą,
już, Urško przepiękna, do tańca gotowy!«
To mówiąc młodzieniec kłania się nisko,
słodko się Urška doń uśmiechnęła:
»Dziś kroku jednego zatańczyć nie chciałam,
mówię poważnie, na ciebie czekałam;
więc szybko mi podaj rękę, kochanie,
patrz, słońce zachodzi, już kończą się tańce!”
I podał jej rękę młodzieniec przepiękny
i szybko przez podest pod lipą przemknęli
jak bezcieleśni, tak przelecieli,
tak się kręcili, tak uskrzydleni,
że nikt już nie widział nóg uderzenia,
tańczyli jakby wichrem niesieni.
Widząc to wszyscy stanęli jak wryci,
grajkom przez cud ten ręce zamarły;
ponieważ już trąbki głosu nie dały,
nogi młodzieńca w mig zatupały:
»Nie chcę,« krzyknął, »ni gęśli, ni basu,
innego, gdy tańczę, chcę tutaj hałasu!«
Natychmiast zwaliły się tam czarne chmury,
już straszne grzmoty słychać na niebie,
złowieszczych wiatrów zawodzenie,
szum wartkich potoków i strumieni,
wszystkim obecnym uniósł się włos –
och, biada ci, Urško, marny twój los!
»Nie bój się, Urško, kroku przyśpieszaj,
nie bój się,« mówi, „nie bój się grzmotów,
nie bój się szumu moich potoków,
nie bój się wichrów przyjaznych mi wokół;
szybko, szybko nogami przebieraj,
szybko, szybko, bo późno już teraz!«
»Ach, stańmy na chwilę, najdroższy tancerzu,
bym mogła odetchnąć, by nogi spoczęły.«
»Daleko, Urško, do Turcji daleko,
gdzie do Dunaju Sawa się wlewa;
fale szumiące pragną cie, Urško,
fale szumiące czekają, duszko!«
Rzekł i szybciej się zakręcili,
dalej i dalej się zapuścili,
przez brzeg Lublanicy po trzech piruetach
tańcząc do fal wprost się rzucili.
Dostrzegli ludzie, jak wir się potoczył,
lecz Urški nikt więcej nie widział na oczy.
WIERNOŚĆ KOBIECA
Muzykant był młody, piękny, wesoły,
słodko śpiewał, przepięknie grał.
Nie było imienin, ślubu, jarmarku,
żeby nie zapraszano go tam.
Wszyscy ludzie go chętnie słuchają,
dziewczyny czule patrzą nań;
szczególnie Minka zaś, wójtówna,
często jest zapatrzona weń.
Muzykant zapłonął ogniem czystym,
Mince oddaje serce swe.
Na próżno inni łażą za nią,
ona się śmieje tylko doń.
I to, co mówią te jej uśmiechy,
wnet potwierdza treść jej słów.
Jej ojciec wprawdzie jest temu przeciwny;
lecz wierzą, że pokonają los.
Minka obieca być muzykanta,
lub za nikogo nie wydać się.
Przyjechał na zamek młody urzędnik,
osiemset złotych na miesiąc ma.
Śmiało mógłby z tym, z dodatkami
żywić żonę i dzieci mieć.
Często do miasta chodzi z wizytą;
zaprasza go ojciec lub dziewcząt brat.
Matki ukłony lub panny spojrzenia
świadczą, że mógłby się przydać swat.
Ale wkrótce zdarza się tak,
że całe miesiące nie ma go w mieście.
Że do wójta często zagląda,
teraz wszędzie niesie się wieść.
Wójt jest wprawdzie starym baranem,
więc co młody miał robić by tam?
Chodzi o wójta piękną córkę,
która o słowie pamięta zaś.
Tak się zdarzyło, że znów imieniny
miała Minka, dziewcząt kwiat.
By pokazać swe przywiązanie
teraz był serenady czas.
I tak pod oknem wśród trzech muzykantów
najpiękniej właśnie nasz muzyk gra.
Grają i grają już trzy godziny,
lecz Minka wcale nie zechce wyjść.
Jej muzyk twardo naciska na struny,
z Minką teraz żegna się ktoś.
Na skrzypcach nagle pękła struna,
naprawdę niedobry znak był to.
Że nigdy struny tej znów nie napnie,
muzykant sobie słowo dał.
Niedługo zatem Minkę w kościele
już poprowadził do ślubu brat.
--------------------
»Och, muzykancie, jak długo jeszcze
będzie ci w żalu przed ludźmi wstyd?
Pomyśl, że każda wiejska dziewczyna
chciałaby w mieście panią być.
I do bogatej się zalecałeś -
taka ma przecież ofert w bród.«
Tak przyjaciele go pocieszają,
aż mu się znowu rozjaśnia twarz.
Żałuje tylko pękniętej struny,
że teraz nie może napięć jej już.
Kto zręczne ma ręce i olej w głowie,
z każdego nieszczęścia potrafi wyjść.
Znowu muzykant na swoich skrzypcach
na trzech tylko strunach zaczął grać
i jeszcze dwa lata nie minęły
gdy już potrafił na tych trzech
lepiej niż przed tym na wszystkich czterech
i więcej pieniędzy niż przed tym miał.
Nie było imienin, ślubu, jarmarku,
żeby go nie zapraszano tam.
Rankiem poniedziałkowym z głośnych imienin
muzykant wesoło do domu szedł.
Na progu piękna dziewczyna stoi,
a z oczu jej wylewają się łzy.
»Oj, dziewczę przepiękne, co cię tak boli,
dlaczego jesteś smutna tak?«
»Och, ojciec mój leży chory w domu
i nic, ja biedna, nie mogę mu dać.«
Muzyk nasz miał miękkie serce
i pełną sakiewkę od razu jej dał.
Za dar ten zaś niepokój otrzymał,
strasznie zakochał się muzyk nasz.
I wcale długo nie wzdychał tylko,
w objęciach ją całował wnet.
Wierność mu ona obiecała,
a on obiecał jej rychły ślub.
Wtenczas był pokój zakończył wojnę,
do domu żołnierz wrócić mógł.
Dwa lata temu go złapano,
zmuszono, by żołnierzem był.
Strasznie płakały oczy jej,
która muzyka teraz jest.
W niedzielę pod lipą taniec był znów.
»Co widzisz, muzyku, czy prawda to,
że miłość stara nie rdzewieje,
że się odnawia i razy pięć?
Co dziko tak patrzysz wokół siebie,
co mocno naciskasz na struny tak?«
I struna na skrzypcach nowa pękła,
gdy przed nim tańczyło tych dwoje tam.
Że nigdy struny tej znów nie napnie,
muzykant sobie słowo dał.
--------------------
»Dziewczyna ta wcale nie była dla ciebie,
głupota i bieda to siostry dwie.
Ciesz się, że w sidła małżeństwa nie wpadłeś
i znów na skrzypcach spróbuj grać.«
Tak przyjaciele go pocieszają,
aż mu się znowu rozjaśnia twarz.
Żałuje tylko pękniętej struny,
że teraz nie może napięć jej już.
Długo tak jednak zaś nie żałował,
wnet znów potrafił na strunach grać dwóch.
Nie było imienin, ślubu, jarmarku,
żeby go nie zapraszano tam.
I znowu pani na zamku ma święto,
muzyka słynnego słuchać tam chcą.
I w zamku tym również jest piękna służąca,
jeszcze młodziutka, lecz chytra jak lis.
Jeszcze dwudziestu lat nie liczyła,
już dobrze wiedząc, jaki jest świat.
No, bo z ust pięknych pannic słyszała,
jak chłopa na męża przerobić trza.
W oczach muzyka po dwóch nieudanych
miłościach widziała wierności głód.
I już usługuje mu, i już mu kadzi;
»Oj, strzeż się, muzyku, po tobie już!«
I nim ukazały na niebie się gwiazdy,
muzyk był stracił głowę znów.
Tylko za nią błądzą mu oczy,
tylko dla niej ma pieśni swe.
Ona tak samo mu obiecała
wierność, jak on jej w zapusty ślub.
Było znów w zamku wielkie święto,
bo młodszej córki był właśnie ślub.
Przyszło na zamek dużo ludzi,
z miasta przyjechał jej starszy brat.
Pili szampana, byli weseli,
słuchali, jak zegar północ bił.
Muzyk już poloneza zaczął,
wszyscy pytają, gdzie baron nasz?
Wszyscy pytają, dlaczego go nie ma,
wszyscy czekają, by zaczął tan.
I idzie go szukać młody służący,
i drugi za nim, ponaglać go.
I potem mówili sobie na ucho,
gdzie go znaleźli, jak było to.
A muzyk na twarzy zmienił kolory,
gdy tylko usłyszał plotek tych treść.
Po skrzypcach mu smyczek nagle tak pędził,
że struna trzecia urwała się.
Że nigdy struny tej znów nie napnie,
muzykant sobie słowo dał.
--------------------
Trzy lata minęły, czas jest lekarzem,
znów rozjaśniła muzyka się twarz,
jak Paganini się przyzwyczaił
i na jedynej strunie grał.
Na jednej strunie teraz grywał
i śpiewał o swoich kochankach wciąż,
śpiewał i uczył: »Ludzie, nie wierzcie im,
to dotyczy dziewcząt i żon.«
Już nigdy w żadnej się nie zakochał,
jedną dla kobiet pochwałę zaś miał:
»Że one nam ćwiczą ręce i głowy,
że przez nie rozjaśnia się umysł nasz.«
FINAŁ
POETA TWÓJ SŁOWEŃCOM WIENIEC WIJE -
RAN MOICH PAMIĘĆ, ROZGŁOS TWOJEJ CHWAŁY,
WYROSŁY Z SERCA, W NICH NATCHNIENIA MIAŁY
KWITNĄCE ŁZAMI KWIATKI – POEZYJE.
NIE SĄ Z SŁONECZNEJ, PEŁNEJ MUZ KRAINY,
IM WIOSNY TCHNIENIA CIĄGLE BRAKOWAŁO,
PIĘTRZYŁY WOKÓŁ NICH SIĘ OSTRE SKAŁY,
DOMOSTWA WICHRÓW ROZGNIEWANYCH ZIMNE.
PRZEZ ŁZY, WESTCHNIENIA WYKARMIONE BYŁY,
DO ŻYCIA DAJĄC IM CHOĆ TROCHĘ SIŁY
I BURZE GODZIN CIEMNYCH JE NISZCZYŁY.
WIĘC BLADO WIERSZE TE UBOGIE KWITNĄ,
TY PRZYŚLIJ Z OCZU IM PROMIENIE MIŁE
I NOWE KWIATY PIEŚNI BĘDĄ ŻYŁY.
* * *
Był pewien szlachcic, niezbyt rozgarnięty,
gdy modlił się, niczego nie pamiętał,
tylko początek pieśni o Maryji
i tylko jej oddawał cześć w modlitwie.
Gdy zmarło mu się, grób porosła trawa,
lecz, jak legenda głosi, poprzez ziemię
rozrosło z serca jego się nasienie
z napisem złotym tym: »Maryja Ave!«
Od świtu aż po wieczór wiersze moje
i jeszcze w nocy owa pieśń ognista
kobiecie żadnej innej poświęcona
nie jest niż tobie, a więc oczywisty
stał się ten wieniec i w nim imię twoje
w pełnej swej sławie złotej jest wplecione.
MACIEJOWI ČOPOWI
Wam wręczam, przyjaciela drogie many,
nad jego grobem, moją pieśń żałobną;
lekarstwem mi na smutną z nim rozłąkę,
ochłodą dla miłości starej rany.
Oznajmia krótkotrwałość słodkich związków,
niestałą radość, tak jak Bogumiły,
na świecie tym, że tylko ten szczęśliwy,
kto ma nadzieję w życiu poza grobem.
W przestworach szybujące pogrzebałem
marzenia niespełnione, jak Czartomir,
nadzieje szczęścia tu na ziemi całej;
dzień jasny, dzień pochmurny w nocy gaśnie,
serce wesołe lub cierpiące, chore,
spokoju zazna w czarnej grobu jamie.